Clan KWA!!!!!!
  GTA LIBERTY CITY STORIES RECENZJA
 
Data publikacji artykułu: 8 sierpnia 2006
Autor: Emill
Ocena ogólna: 6.5/10
okładka

Klienci restauracji tym się różnią od graczy, ze gdy ktoś poda im na obiad odgrzewaną zupę sprzed tygodnia, mogą iść z talerzem do szefa kuchni, albo nawet „zaprosić” go do stolika i mu ową rzeczoną zupę wylać na głowę, a potem zażądać świeżą porcję. Gracze niestety tak dobrze się nie mają i jeśli już wydadzą na coś pieniądze to zazwyczaj bezpowrotnie.

A skąd to porównanie do odgrzewanego obiadu? Ponieważ takie właśnie wrażenie miałem po kontakcie z najnowszą GTA. Seria, która pozwoliła firmie Rockstar wybić się na szczyty popularności, obecnie trafiła chyba na swój moment spadku formy, a gracze doczekali się najsłabszej odsłony. Choć może nie wszyscy i nie pod każdym względem gra woła o pomstę do nieba, ale zacznijmy od początku.

Jest rok 1998, nazywasz się Antonio „Toni” Cipriani, pochodzisz z mafijnej, włoskiej rodziny, Twój ojciec od dawna nie żyje, czego matka nie jest w stanie do dzisiaj przeboleć, a Ciebie samego traktuje jak ostatniego śmiecia, dopiero co wróciłeś do domu z odsiadki i całą swoją przestępczą karierę musisz zacząć od początku. Twoim domem zaś jest... Liberty City, czyli słynne miasto podzielone na 3 wyspy, doskonale znane z GTA 3. I tu zaczyna się odczucie „odgrzewanego kotleta”. Oczywiście zbieżność nazwisk głównych bohaterów wcale nie jest przypadkowa – GTA: Liberty City Stories opowiada bowiem historię Toni’ego przed wydarzeniami z GTA 3, jest może tylko troche bardziej zmizerowany i chudy. Samo miasto niemal nic a nic nie różni się od tego z GTA 3, kręcą się po nim tak samo ubrani ludzie, wyspy są od siebie oddzielone mostami, które nie działają z tych samych powodów co wtedy, w tych samych miejscach rozmieszczono power upy i misje „rampage”, koniec końców nawet większosć bossów, od których otrzymujemy zlecenia jest nam już znanych i mieszkają w tych samych miejscach. Pamiętacie misje, w której rozwalaliśmy zdalnie sterowanym samochodzikiem członków Triady? Tak, zgadliście, nawet ten van z tym samochodzikiem stoi w tym samym miejscu. Poza tym oczywiście znowu narażamy się japończykom, itp. itd. Główne misje fabularne, które pchają cała historię do przodu są oczywiście inne i jest ich dużo, dużo więcej, ale... miejscami i tak pojawia się uczucie deja vu.  Z nowości należy wymienić tylko misje kierowcy śmieciarki (zbieranie koszy na czas) i sprzedawcy samochodów/motocykli – w obu przypadkach należy zaprezentować klientowi dany model tak, by zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Niby coś nowego, ale dalej mało. Aha, samochody jakimi jeździmy po mieście też są takie same – doszły tylko motocykle i skutery, oraz może dwa czy trzy nowe modele czterech kółek, co jak na tak duże miasto nie jest jakąś imponującą liczbą. Zostaje tylko zadać pytanie gdzie podziała się awionetka i czemu tak trudno o usługi prostytutek (w GTA 3 szwendały się po ulicach na każdym kroku).

Dobra, ponarzekałem, poznęcałem się, to może jakieś zalety... tylko gdzie by ich poszukać? Może oprawa? Niestety, ta gra powinna być lekcją dla innych twórców w jakiej kolejności NIE robić gier – otóż, GTA: LCS powstało najpierw na PSP, dopiero potem ktoś „mądry” wpadł na pomysł stworzenia portu dla PS2. Zaowocowało to grafiką na poziomie tej sprzed 3 lat z wersji PC, a nawet nieco gorszym. Jakiekolwiek porównywanie do San Andreas czy Vice City kończy się miażdżącą klęską opisywanego dzisiaj tytułu. Za to do dźwięku w zasadzie nie sposób się przyczepić, odgłosy otoczenia są po prostu na normalnym poziomie, za to stacje radiowe w samochodach jak zwykle dopracowane i z duzą ilością kwestii dialogowych oraz muzyki – w większości nieznanej szerszej publiczności, ale trafiają się też słynniejsi wykonawcy, jak chociażby Moloko czy Sneaker Pimps. Ucieszą się z pewnością fani niejakiego Lazlow Jones’a, którego wykręcony talk-show znów da się usłyszeć, tym razem na antenie stacji LCFS, gdzie Chatterbox jest tylko jednym z punktów programu, a nie pełnoprawną stacją. Swoją drogą, nawiązań do innych gier spod znaku GTA jest w tej grze mnóstwo.

A jak się w to gra? Tu pojawia się największe zaskoczenie. Wiecie... może zabrzmi to dziwnie, ale całkiem dobrze, biorąc pod uwage wcześniej wspomniane mankamenty. Jeśli ktoś nigdy przedtem nie miał do czynienia z serią, gra na pewno go nie rozczaruje, czeka go tu bowiem masa wyśmienitej zabawy. Troche gorzej z graczami, którzy grali w poprzednie odsłony, a w szczególności GTA 3. Ale ci przynajmniej dowiedzą się jak to jest pomykać po Liberty City na motocyklu, czego pierwotnie nie można było doświadczyć. No i otrzymujemy mase dodatkowych misji, tylko szkoda, że płacimy za nie jak za całkiem nową grę. A misje jak zwykle są różnorodne – od tych „na czas”, gdzie liczy się przede wszystkim dobre rozpracowanie układu ulic, by dojechać do celu jak najszybciej, przez potyczki na ołów z przeważającymi oddziałami wroga, po spokojne przysługi typu „zawieź bossa na miejsce spotkania i odwieź do domu”. Czy wspominałem już, że policja zrobiła się nieco bardziej cwana? Zaczęli wykorzystywać kolczatki jako zapory drogowe, zresztą, w prawie każdym pojeździe można przebić/przestrzelić oponę. Co i tak nie przeszkadza w dość łatwym ogrywaniu ich, a kiedy dorwiemy się do czołgu... klękajcie narody, czołgi w GTA nigdy nie były tak wytrzymałe.

A propos ceny, jaką musimy zapłacić za grę – w tym miejscu baty należą się polskiemu dystrybutorowi. O ile mi wiadomo, w Stanach gra kosztuje około 20 dolarów, czyli 60 złotych – cena całkiem znośna jak na coś, co bardziej nadaje się do szufladki z napisem „mission pack” niż „pełnoprawna gra”. Ale polscy dystrybutorzy już nie raz pokazali, że mają talent do zawyżania cen, toteż w naszym nadwiślańskim kraju grę (mówię o wersji konsolowej oczywiście) dostaniemy za... 149,90 PLN. Chyba wypada się jedynie cieszyć, ze cena i tak nie osiągnęła pułapu standardowego dla gier konsolowych wydawanych u nas. Ech, gdzie te piękne czasy, gdy wydaniem GTA 3 zajmował się Play-It, gra kosztowała 99 złotych a jako bonus dorzucano jeszcze wypasioną koszulkę? Cóż, chyba przepadły wraz z awionetką, którą w sumie i tak tragicznie się sterowało..

Plusy:

+ nowa i długa porcja zabawy w Liberty City
+ LCFS i Lazlow Jones
+ ... a jednak wciąga


Minusy:

- częste (szczególnie na początku) wrażenie deja vu
- mocno odstająca od standartów grafika
- policja łatwa do wykiwania
- cena trochę nieadekwatna do zawartości

 

Ocena ogólna: 6.5/10

Grand Theft Auto: Liberty City Stories (PS2)

Wydawca polski: Cenega Poland
Wydawca oryginalny: Take2 Interactive
Data wydania polskiego: 29 czerwca 2006
Dostępna platforma: PS2
System operacyjny: PS2
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający (6 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja